poniedziałek, 30 maja 2011

Upadek moralności i pragnienie władzy czyli "Temptation Island" okiem Marka Andrejevica



TEMPTATION ISLAND to nazwa trzech sezonów reality show o następującej fabule:
Cztery pary o długim stażu związków godzą się na przebywanie na wyspie w otoczeniu atrakcyjnych singli płci przeciwnej, by w ten sposób „wypróbować” siłę i trwałość ich związków.
Widz pełni rolę dziurki od klucza. Kibicuje poszczególnym parom, lub też nie, przewiduje jak daleko która relacja się posunie.
Raczej mocny wybór reality show – pomyślałam, czytając o „Temptation Island”, przykładzie, na którym Mark Andrejevic oparł swoje postulaty dotyczące istoty reality show.
Napięcie spowodowane konfliktem w związku, presja otoczenia, oczekiwanie na seksualne BOOM! są zadaniami pospólstwa oglądającego przebieg zdarzeń. Tym typem prostackiego podglądactwa zechciał zająć się bliżej Slavoj Żiżek. Wytoczył tezę bardzo przyjemną: „spojrzenie jest zarazem przejawem mocy i impotencji.” - czyli jak powinniśmy rozumieć, jednocześnie widz widzi więcej, niż w normalnym życiu, więc czuje się potężny, ale niestety brak interakcji ze środowiskiem które obserwuje skazuje go na brak satysfakcji.

Andrejevic posuwa się dalej. Przypisuje widzom podwójną rolę: są niewidzialni (kolejne wielkie marzenie ludzkości), a bezkarne, anonimowe podglądactwo to wielki bonus niewidzialności.
Efekt był zaskakująco oczywisty: dla krytyków „Temptation Island” prezentowało samo dno gatunku reality show, „upadek moralności”, przerażającą, obraźliwą serię pt. „jak-nisko-można-jeszcze-upaść”.
Zmiażdżono i aktorów (bo biorą udział w czymś tak podłym), i widzów (bo oglądają, jak inni się upadlają), i producenta (bo jeszcze w dodatku łoży swój dochód, by zapewnić innym tę wątpliwej formy rozrywkę).
Andrejevic z pokorą i zadumą zapytuje: Skąd takie oburzenie, skoro wszyscy aktorzy-partnerzy na koniec wszyscy okazali się lojalni swoim drugim połówkom, a na ekranie nie było seksu, ani nawet wulgaryzmów?
Odpowiedzi dostarcza Markowi społeczeństwo:
Bo ten show dotyczy prawdziwych ludzi i ich relacji. Temptation Island „popiera niewierność i rozwiązłość”.

Ciekawe porównanie: „To jedna rzecz przedstawiać fikcyjny seks i niewierność
a co innego manipulować emocjami prawdziwych ludzi dla rozrywki
widzów, tak jak jedna rzecz przedstawiać chrześcijan rzucanych na pożarcie lwów i
czym innym jest naprawdę wysłać męczenników na śmierć.”

A więc mamy naszych męczenników aktorów, a rozrywka widzów, niczym lwia paszcza jest ich tragicznym końcem. Czyli, dopełniając przenośnię – umierają za swoją oglądalność i rozgłos, która pełni rolę wiary, za którą oddają życie.
To wspaniałe porównanie wyniosło mnie zamaszyście na sam szczyt poczucia niesmaku i rozgoryczenia.

Na dalszych kartach swej książki Andrejevic rozwodzi się nad znaczeniami subwersji i perwersji, odnosi je do podglądactwa, kontrastuje ze sobą, znajduje ich wspólne cechy, po czym wiąże je wspaniałą relacją, na której wstążeczką jest owa „dziurka od klucza”, przez którą patrzy „zboczony” widz.
Co ważne, subwersja jest terminem o pochodzeniu genderowym, oznacza postawę przeczącą normatywnym i seksistowskim podziałom na płeć, role płciowe i seksualność.

Podejście psychoanalityczne do tego programu pokazuje, że nie powinien być traktowany jako łamacz granic przyzwoitości, lecz jako paradygmat moralnego porządku, który pozornie obala. Przecież „Temptation Island” nie jest niczym nowym, a w nawiązaniu do skandalu z Clintonem nie jest nawet niczym oryginalnym. Nie dziwi fakt, że program cieszy się największą popularnością w stacji Fox. Można śmiało powiedzieć, że całe oburzenie wokół programu przysporzyło im tylko reklamy i popularności...
...zupełnie jak żenująca głupkowatość i rażąca pustka dała niesamowity rozgłos programowi


Dla małego porównania program o szkoleniu wojskowym „Boot camp” w ogóle nie interesował widzów. Ale oba programy dobrze się uzupełniały, bo jeden skupiał się na dyscyplinie, a drugi na rozwiązłości. Taka też była strategia reklamy, gdyż w przerwach reklamowano odpowiednio ten drugi program. Do boju znów wkracza Żiżek twierdząc, że perwersja jest elementem budującym, a nie niszczącym. Odwołuje się do teorii podmiotu Lacana i relacji społecznych późnego kapitalizmu. Pyta o rolę pożądania w obiegu produkcji i konsumpcji, który to obieg zasługuje na nazywanie go perwersyjnym. Żiżek opisuje tę perwersję pod względem logiki popędu (wg. Lacana).

Powoli zbliżamy się do najmroczniejszych tez Andrejevica.
Pierwsza: Głównym kołem napędowym jest podżeganie do występku.
W programie występują pary, które widzą się tylko na ogólnych zebraniach, na których wybierają osoby na randkę. Ten proces selekcji zachodzi wokół basenu otoczonego palmami. Są dwie grupy (podział wg. płci). Uczestnicy podczas wyboru mogą widzieć kogo wybrał ich partner. Uczestnicy dzielą się na kusicieli i kusicielki.
Prowokacja stymuluje zazdrość partnerów. Sposób w jaki zostało to wymyślone ukazuje sadomasochistyczną zabawę w podglądactwo samych uczestników. W perwersyjnej grze podglądactwa biorą więc udział nasi aktorzy. Reality w tym wydaniu dostarcza najłatwiejszych i najbrudniejszych emocji. Pomimo to, prawdziwym podglądaczem jest sam widz, który wie wszystko, natomiast uczestnicy tylko część - resztę muszą sobie wyobrazić.

W pierwszych odcinkach członkowie jednej grupy mieli wybór czy mogą zobaczyć „streszczenie” z randki partnera. Jeśli się na to zdecydują, ich partnerzy również będą mogli zobaczyć co oni sami robili. Oto cykl samonapędzającego się sadomasochistycznego podglądactwa prowadzącego do ekshibicjonizmu emocjonalnego.
Temptation Island polega na tym „jak nie dać się oszukać”. Zastanawiającym jest, że pary w programie robią to nie dla nagrody pieniężnej, lecz aby przetestować swój związek. Jedynym profitem jest rozgłos, sława, bycie w telewizji, przy okazji trochę słonka na miłej wyspie i darmowe wyżywienie na parę miesięcy. A teraz smutna część tego, co oczywiste: program rzeczywiście kogoś wylansował:


Mandy Lauderdale.

Jednak gospodarz programu Mark Walberg podkreśla, że pary te przyjechały na wyspę aby dowiedzieć się prawdy o sobie i swoich partnerach.

Oto przykładowa „gra”, która w programie miała miejsce. Opisany poniżej cykl znajduje się w centrum Lacanowskiej wizji perwersji.
1. Billy widzi, jak jeden z „kusicieli” obejmuje jego partnerkę. Reszty nie widzi, musi sobie dopowiedzieć.
2. Billy odchodził od zmysłów, bo wyobraża sobie najgorsze wersje tego, co zaszło między jego kobietą a kusicielem.
3. Billy ma wybór: może zobaczyć resztę, lub nie. Efekt - Najpierw nie chciał wiedzieć, potem wolał zobaczyć.
4. Mandy również chce zobaczyć Billy’ego (jego wideo z randki), a tym samym on zobaczy jej wideo. Inni uczestnicy spekulują, że Billy będzie się mścić na Mandy i potwierdzają, że zrobiliby to samo na jego miejscu.
5. Mandy widzi rozmowę tych uczestników, co wzbudza jej niepokój.
6. Koło się zamyka, gdyż ona czuje się wtedy uprawniona do rewanżu.

Kolejną ideą programu jest to, że uczestnicy nie są zdani na swoją łaskę nawzajem, lecz na łaskę gry. Prawami programu rządzi analogicznie do kapitalizmu „niewidzialne coś” – tak jak w ekonomii „niewidzialna ręka rynku”.
„Nieobecność” kamer powoduje, że publiczność stawia się w pozycji „czystego widza”. Społecznie konstruktywny charakter programu polega na tym, że daje się widowni pozornie obiektywną rolę. Jedno małe ale...
Obiektywność jest „splamiona” przez to, że widz ma nadzieję, że ktoś kogoś zdradzi. Zupełnie jak w programie „kto chce poślubić milionera?”. Widzowie nie liczą na happy end, czekają na potknięcia uczestników, posilają się porażką innych.

Realizm tych programów, tak jak Top Model o którym pisaliśmy wcześniej, polega na pokazaniu „jak najwięcej” (bo przecież nie można pokazać wszystkiego obiektywnie. Tu uruchamiają się spory na temat autentyczności filmów dokumentalnych).
Fani gatunku reality show przyciągani są przez iluzję, że te sytuacje i te emocje są prawdziwe. Widzowie lubią obserwować naturalne, niewymuszone zachowania i reakcje uczestników. Tu wskaźnikiem realności były zazwyczaj te negatywne emocje. Publiczność postrzega to jako coś rzeczywistego. To jak w każdym filmie: oczywisty hapy end wydaje się mało realny, bajkowy, nieprawdziwy. Tak właśnie pary na Temptation Island wydawały się najbardziej realne, gdy przeżywały kryzys. Billy w chwili kryzysu emocjonalnego powiedział wprost do kamer: „tu nie chodzi o show, lecz o moje życie”. Wybitnie powiedziane.

Programy tego typu wspierają ten perwersyjny cykl podglądactwa, w którym widownia uczestniczy jako ekshibicjoniści. Wg mnie można to odczytać jako tezę, że publiczność znajduje się niejako pomiędzy programem a jego twórcami. Widz obserwuje uczestników, a specjaliści od marketingu obserwują widza, wysysając z niego przepis na program idealny, spełnienie wszystkich jego marzeń, coś, co będzie oglądał z maniackim uzależnieniem. Demonicznie.

Końcowe postulaty Andrejevica są zgodne z moimi personalnymi wnioskami. Perwersja Temptation Island nie polega na tym, że skupia się na seksualnej niewierności (bo przecież każdy program ocieka seksem, albo chociaż aluzjami i odniesieniami do niego), program ten nie ma też na celu pokazywaniu emocjonalnego cierpienia jako formy rozrywki. Program daje producentom przyzwolenie na monitorowanie zachowań i gustów publiczności.

A jak program oddziałuje na samych uczestników?
Cóż... za komentarz wystarczy pewien smutny fakt.
W finale pary miały ocenić swój udział w programie pod kątem ich emocji, uczuć i tego czego dowiedzieli się o sobie i swoim związku. Wszyscy uczestnicy zgodnie orzekli, że dojrzeli i zmienili się w trakcie trwania programu. Stwierdzili, że nie uczyli się poprzez to, co sami widzieli, lecz to, co sami pokazywali. I dlaczego pokazywali.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz